FAKTY

51-latek nie ma dachu nad głową. Zamieszkał w aucie

51-letni Dariusz od prawie miesiąca koczuje w aucie zaparkowanym w zaroślach na ul. Piłsudskiego. Nie narzeka – wziął się za robienie kursów i chce podjąć stałą pracę.

Granatowe Renault w wersji combi ma od kolegi: – Miał go zezłomować, to powiedziałem, żeby mi na trochę pożyczył – tłumaczy. Auto jeździ, choć ma silnik do wymiany. Brakuje tylnej szyby, dlatego Dariusz zakleił klapę niebieską folią.

Na tylnej kanapie leży torba jedzenia i z ubraniami. Jest też materac. Na noc rozkłada siedzenie i śpi częściowo w bagażniku. W osobnej reklamówce ma odzież wyjściową – koszule i spodnie od garnituru. Na dachu stoją półbuty. Jest schludny: – Dziś niedziela, to pod sweter założyłem koszulę. Co mam chodzić jak fleja?

„Lepiej tego nie ruszać”

Z wykształcenia jest mistrzem tkactwa. Fachu uczył się w Pamotexie i tam też podjął pierwszą pracę. Po upadku zakładów przeniósł się do innej firmy, gdzie najpierw był kierowcą, a potem ślusarzem. Później zaliczył jeszcze epizod z tkactwem, ale trwał niecałe 3 miesiące. Chwytał się różnych zajęć, od małego był uczony pracy.

Na dłużej zagrzał miejsce w „Papierni”, pracował tam do końca. Pewnego dnia w trakcie pracy zemdlał i stracił przytomność. Badania i prześwietlenia wykazały, że ma guza mózgu. Nie chce leczenia: – To nie ręka czy noga. Jak odetną rękę, to kit – człowiek nauczy się sobie radzić. Ale tu chodzi o głowę, jak coś nie wyjdzie to koniec. Lepiej tego nie ruszać – uważa.

W Watykanie

Mówi, że nie ma dzieci i nie był żonaty. Ojca (mieszkającego w Pabianicach) widuje raz na rok, dwa lata. Ma młodszego brata, ale ten nie posiada warunków na przygarnięcie do siebie Dariusza. Jest jeszcze przyrodnie rodzeństwo, jednak „dziś każdy żyje swoim życiem”.

Już jako mały chłopiec został ministrantem, a później był lektorem. Służył w św. Mateuszu za czasów ks. Stanisława Świerczka. – W każdą niedzielę byłem o 6 rano w kościele. Pamiętam, jak z księdzem Świerczkiem jeździłem do Częstochowy, nawet w Watykanie z nim byłem – wspomina. Jak tylko zrobił prawo jazdy, rozwozili razem paczki żywnościowe.

– Gdyby ksiądz żył i znał moją obecną sytuację, to nie pozwoliłby mi na mieszkanie w aucie – zamyśla się.

Starania o lokum

Ostatnie święta Bożego Narodzenia spędził sam (opiekował się wtedy obiektem „Papierni” i tam mieszkał). Nie wspomina ich źle: – Znajomi przynieśli mi jedzenie, gorzałkę i jeszcze zostawili pieniądze. Tyle tego było, że tydzień po sylwestrze miałem co jeść – opowiada pabianiczanin.

Od 28 stycznia tego roku przebywał w noclegowni św. Brata Alberta. Dariusz nie lubi rygoru, np. wstawania i kładzenia się spać o konkretnych porach. Z noclegownią rozstał się po kilku miesiącach: – Miałem wtedy imieniny za imieninami, no a wiadomo, że w noclegowni nie ma tolerancji dla alkoholu… – tłumaczy.

Jeszcze będąc w Bracie Albercie napisał podanie o mieszkanie. Pod koniec marca „lokalówka” odmówiła przydziału. W piśmie czytamy m.in.: „(…) pierwszeństwo (…) przysługuje osobom, które zamieszkują w lokalach o zagęszczeniu poniżej 8 m² powierzchni użytkowej na osobę (…) Ze złożonych dokumentów wynika, iż obecnie przebywa Pan w schronisku TPBA (…) zatem nie można stwierdzić, czy spełnia Pan to kryterium”.

Jutro kurs komputerowy

Dariusz nie biadoli. Jest zarejestrowany w PUP, zrobił już kurs na wózki widłowe (pochwalił się dokumentem otrzymanym z Urzędu Dozoru Technicznego w Łodzi), a jutro ma rozpocząć kurs komputerowy. Miał już nagraną pracę na wrzesień, ale stłuczone 2 miesiące temu kolano odmawia mu posłuszeństwa – zaczął kuleć na prawą nogę.

Pomagają mu znajomi – zapraszają na obiad, dają jedzenie, udostępniają łazienkę. Baterię w telefonie ładuje u kolegi na okolicznej portierni. Radzi sobie. Zapewnia, że mieszkanie w aucie to tylko stan tymczasowy. Chce podjąć pracę i mieć normalny dach nad głową.

– Wieczorem pojadę do znajomych, to się ogolę, żeby w urzędzie wyglądać jak człowiek – mówi Dariusz siedzący za kierownicą combi.

***

[AKTUALIZACJA]: Po naszym tekście urzędnicy dali mu szansę – Dariusz jest w trakcie remontu lokalu na starówce: – Jak dla mnie samego to wystarczy. Trochę roboty jest, ale myślę, że sobie poradzę. Ma wodę, wykłócił się o podłączenie prądu. Remont zweryfikuje komisja z ZGM, wtedy będzie można rozmawiać z wydziałem lokalowym o wynajmie.

51-latek znalazł też pracę. Jest ochroniarzem w jednym z marketów na Bugaju. Na święta dostał zaproszenie do rodziny kolegi, ale najbardziej cieszy się, że na noc nie wróci już do pordzewiałego grata: – Mam dach nad głową i to najważniejsze. Powoli, powoli, jakoś to będzie – mówi Dariusz.