Miejsce błazna jest w cyrku, nigdy zaś na tronie, a świnia będzie świnią, choćby i w koronie.
Błazen skręcił z ul. Moniuszki w ul. Narutowicza i tuż przed bramą siedziby Straży Miejskiej natknął się na jej komendanta.
– Witam pana komendanta! – powitanie rozświetlił szczerym uśmiechem.
– Dzień dobry.
– Chciałbym się dowiedzieć, co się dzieje z zabaweczką, a w zasadzie z maszynką do trzepania kaski.
– Nie rozumiem, o jaką maszynkę panu chodzi – komendant albo udawał, albo był zbyt zaskoczony, aby momentalnie zajarzyć o co chodzi.
– O sprytne ustrojstwo zwane fotoradarem.
– Przechowujemy go w magazynie. A w ogóle to nie jest maszynka. tylko urządzenie poprawiające bezpieczeństwo mieszkańców i użytkowników…
– Komendancie! – przerwał wypowiedź Błazen – niech pan idzie do najbliższego przedszkola i powie to dzieciom. Może uwierzą w te bajki, ale tylko maluchy, bo starszaki już się nie dadzą nabrać. Wszyscy wiemy, że chodziło tylko o napływ gotówki zasilającej budżet miasta.
– Nic podobnego – zaprotestował szef „tygrysów”.
– To niech mi pan powie o ile zwiększyła się ilość wypadków w miejscach, gdzie kiedyś stał fotoradar, a teraz go tam nie ma? Odpowiem panu o ile – jak wynika z moich obserwacji to o całe zero! Czyli śmieszne gadki o bezpieczeństwie to były banialuki. Teraz chociaż mamy więcej patroli i bardzo dobrze. A roboty w mieście jest mnogo! Na koniec jeszcze podpowiem: zwiększcie swoje zainteresowanie okolicami sklepu z dopalaczami. Odmeldowuję się! – krzyknął Błazen, po czym trzasnął obcasami, zasalutował i dziarskim krokiem ruszył w stronę centrum. Po kilku metrach na jego twarzy znów zagościł uśmiech.