HISTORIA

“Józek, dzieci się znalazły!”. Jak Wiesia z rodziny niezłomnych do Pabianic z Syberii wróciła

Jako kilkuletnia dziewczynka pracowała przy budowie kolei transyberyjskiej. Jest córką Walentego Zory, komendanta obwodu inspektoratu łódzkiego AK na miasto Pabianice, więzionego w czasach stalinowskich. 

Mało kto wie, że w Pabianicach, w kamienicy przy ul. Kazimierza, pod siódmym, była kwatera AK. Na budynku nie ma tabliczki informacyjnej. To tutaj przed okupantem ukrywał się m.in. ks. Lucjan Jaroszka.

Na sztab oddał pomieszczenia rodzinnego domu Walenty Zora „Jan”, komendant obwodu inspektoratu łódzkiego AK na miasto Pabianice. To jeden z kilku, któremu udało się uciec z transportu do Ostaszkowa. Ten sam, którego m.in. w czerwcu 1945 roku odbił oddział pod dowództwem generała Aleksandra Arkuszyńskiego “Maja” z więzienia zorganizowanego przez Urząd Bezpieczeństwa przy obecnej ul. Gdańskiej. To jego wcześniej Józef Piłsudski za dobrą służbę w wojsku nagrodził niewielkim majątkiem Prozoroki, zlokalizowanym na wschodnich rubieżach przedwojennej Polski.

Mało kto wie, że w Pabianicach mieszka 85-letnia dziś Wiesława Grochowalska, która lubi podkreślać, że jest najstarszą mieszkanką pokrytej ponad wiek temu kocimi łbami ulicy. Oto jej opowieść o gehennie i powrocie do Pabianic.

“W tej kamienicy się urodziłam i mieszkałam do 3. roku życia. We wrześniu najpierw Niemcy uderzyli z jednej strony, a potem ruscy z drugiej i zabrali wszystkie rodziny wojskowe, a najprzód jednostkę wojskową wykończyli. Ojciec do mamy tak powiedział: »Cela, nie martw się, ja żyję, tylko nie mogę z tobą pojechać do Pabianic, bo mnie złapią i zabiją. Ty bierz dzieci i jedź do Pabianic«”.

Zora to ten sam, który w czasach stalinowskiej nocy najpierw miał być skazany na karę śmierci za to, że był wrogiem ustroju. Po interwencji rodziny prezydent Bolesław Bierut złagodził jednak wyrok na 10 lat najcięższego więzienia we Wronkach. Po śmierci Stalina zarządzono amnestię. Zora do Pabianic wrócił po pięciu latach – z plecami całymi w czarne pręgi.

Przed wojną od lewej Jadzia, Jurek, Wiesia

“Nie chciał opowiadać nam, mówić nic. Tłukli, pod paznokcie mu drzazgi wbijali. Tłukli, ale nikogo nie wydał ze swoich podwładnych”.

Bierut zamienił karę śmierci na ciężkie więzienie, bo dowiedział się, że Zora ma dzieci, które wróciły z wywózki na Syberię. Cela nie zdążyła, jak nakazał mąż, zabrać dzieci i z Prozoroków pojechać do Pabianic.

“Pożegnaliśmy się z tatą, ale mama zdążyła jedną walizkę spakować, od razu puk, puk i kacapy już stanęli za drzwiami. I od razu do mamy: »idziosz z nami, budzisz wsio mieć, nie bieri niczego«. A co mama mogła wziąć, troje małych dzieci za rękę? Brat miał trzy lata, ja miałam pięć, a siostra siedem. No mama nic nie wzięła, tylko nas za ręce, i poszliśmy na ten wóz drabiniasty. Sąsiadka Litwinka zauważyła, że nas wywożą, dała nam na ten wóz pierzynę i trochę jedzenia”.

Jechali w bydlęcych wagonach, z zakratowanymi oknami, z zabitymi drzwiami. Na stacjach życzliwi, pracujący niedaleko Litwini potrafili znaleźć sposób, aby podać przez dziurę gorącą wodę.

“W podłodze dziura wyrżnięta, jak chciałeś się załatwić to w tę dziurę. A jak ktoś umarł ze starszych czy z dzieci, też do tej dziury poszedł, a pociąg jechał dalej. Tak nas wieźli prawie dwa i pół miesiąca”.

Dotarli nad Irtysz.

“Wysadzili nas w Mościkach. A tam ogromne śniegi, że przejść nie było można. Mrozy takie do 50 stopni. I wpakowali nas do ziemianki. I wszyscy: mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy, musieli pracować przy transsyberyjskiej kolei. Ja drzewo znosiłam, szczapy układałam”.

Kto pracował, dostawał trochę chleba czy miskę lichej zupy. Od wiosny do jesieni jedli też lebiodę, proso, arbuzy i słoneczniki, na polach zbierali ogórki, wybierali ptakom jaja z gniazd. Na zimę gromadzili, co zebrali i suszyli.

W 1943 roku pojawiła się szansa na poprawę losu. Zgodnie z rozporządzeniem Stalina wszyscy Polacy, którzy pochodzili z wojskowej rodziny, mogli dostać obywatelstwo rosyjskie. Pani Celina odmówiła, odpowiedziała im: „Nie, ja jestem Polką i nic nie podpiszę”.

Wiesia była przy śmierci mamy. Nastąpiła na skutek chorób i skrajnego wycieńczenia.

“Oczy jej zamkłam, zaczęłam krzyczeć i Kozaczka usłyszała i przyszła i zaraz nas zabrali z ziemianki i zawieźli do domu dziecka rosyjskiego. Mama nie ma grobu. Tam gdzie ją zakopano, teraz jest poligon atomowy”.

Do domu dziecka w Semipalatińsku jechali przez tajgę prawie półtora dnia. Byli tam do 1946. Dzieci nie miały pojęcia, że w ubiegłym roku skończyła się wojna. Pewnego dnia komendant domu dziecka wszedł do ich sali i powiedział: “szykujcie się, bo jedziecie do Polski”. Wiesia i rodzeństwo zareagowali wybuchem radości.

Po drodze do Polski zatrzymali się w Moskwie, gdzie spędzili dwa miesiące, aby przez ten czas dożywić się i odziać. Potem ruszyli przez Warszawę do Gostynina. W Warszawie kawałek jechali tramwajem. Ludzie w wagonie zaczęli pytać, co to za dzieci i skąd. Dowiedzieli się, że wracają z Syberii. Traf chciał, że był tam chrzestny brata Wiesi….

“Był akurat w naszym wagonie. No to prędko pobiegł do tej kierowniczki transportu, żeby nas do Gostynina nie zawoziła, bo zaraz tu tata przyjedzie. Tata jak się dowiedział to wpadł do domu na Kazimierza i krzyknął do brata dziadka: »Józek, dzieci się znalazły!« I po nas przyjechał.”.

Po powrocie do Pabianic Walenty Zora, Jurek, Jadzia i Wiesia

3 komentarze do ““Józek, dzieci się znalazły!”. Jak Wiesia z rodziny niezłomnych do Pabianic z Syberii wróciła

  1. Tragiczne losy i dzieje. Serce mi pęka jak pomyślę, że nie wszyscy tak jak ta Pani mieli szanse powrócić do ojczyzny.

Comments are closed.