Miejsce błazna jest w cyrku, nigdy zaś na tronie, a świnia będzie świnią, choćby i w koronie.
Błazen z wysiłkiem wspinał się po schodach w Urzędzie Miasta. Na półpiętrze niespodziewanie spotkał się oko w oko z samym prezydentem. Łapiąc z trudem oddech zapytał: – A pan prezydent to chyba spieszy zrobić przelew na konto jakiejś instytucji charytatywnej. Znaczna kwota będzie?
Zmieszany prezydent, próbując wyminąć intruza, odpowiedział:
– Mam inne sprawy służbowe.
– To wpłacanie pół pensji na cele dobroczynne, obiecane w kampanii wyborczej poszło się…
Prezydent nie pozwolił mu dokończyć zdania i szybko odparował:
– Nic nigdzie nie poszło. Wpłaciłem.
– A ja w telewizorze wyraźnie słyszałem, że to ma być pół pensji, a nie jedna dwudziesta czwarta rocznego zarobku – nie odpuszczał Błazen. – Udało się panu wybrnąć po mistrzowsku. Tak się wywinąć – jak piskorz! Jeżeli wszystkie obietnice wyborcze i nie tylko wyborcze będzie pan tak realizował to gratuluję! – szydził w dalszym ciągu.
– Ja jestem w porządku. Wpłaciłem a komu – nie powiem – bronił się ojciec miasta.
– A dlaczego?
– Bo nie muszę. Poza tym spieszę się. Do widzenia!
– Prawdziwy polityk z pana, panie prezydencie. Nie ma się co dziwić, że w Polsce politycy cieszą się minimalnym zaufaniem społeczeństwa. Widzę, że nawet ci ze szczebli lokalnych nie ustępują pola w rankingach.
Nie wiadomo, czy prezydent słyszał ostatnie słowa Błazna, bo zbiegł po schodach i szybkim krokiem ruszył w kierunku samochodu. Błazen smutno spuścił głowę – jak nigdy nie było mu do śmiechu.