Choć tramwaj linii „41” wrócił do nas na dobre niewiele ponad tydzień temu, już zdążył zawieść (czytajcie m.in. tutaj i tutaj). Czasem udało mu się też zawieźć. Większość mieszkańców przestała już reagować na awarie gniewem, raczej mają z tego ubaw. Albo to śmiech przez łzy…
Pasażerowie pasażerami, ale zastanawia mnie, co czuje motorniczy, kiedy dowiaduje się, że ma kierować „41”. Czy to jakiś rodzaj kary? Zemsty przełożonego? Przecież na tej jednej linii jest chyba więcej awarii, niż na wszystkich łódzkich tramwajowych połączeniach. Podobno pracownicy MPK w sobotę po południu, kiedy ustalają grafik na przyszły tydzień, ciągną zapałki – wylosowanie najkrótszej oznacza kursowanie na trasie Łódź-Pabianice. Żona już wie, by nie czekać z kolacją.
I tu następuje kolejna po wyborze zapałki loteria: dojadę czy nie dojadę? Gdzie się rozkraczy? Gdzie zabraknie pół szyny, gdzie zaniknie napięcie? Czy uda mi się dotoczyć do Dużego Skrętu ładując skład powerbankiem? A może wcześniej zostanę zlinczowany przez pasażerów? Zwróćcie uwagę na to combo – bez szans!
Wieść niesie, że lokalne punkty bukmacherskie zastanawiają się nad wprowadzeniem do oferty zakładu „tramwaj 41 dojedzie do Pabianic / Łodzi – tak / nie”. Ale głowa do góry – w razie awarii żółto-czerwonego rydwanu, z Kartą Pabianiczanina przysługują nam zniżki na taksówki.
Justyna Małycha
(Fot. Marcin Mietlowski)
Świetny artykuł z humorem. ;-)
sama prawda! szkoda ze brak reakcji ze strony władz miasta na liczne komentarze o pozbyciu się tego jeżdżącego na szynach gruchota!