HISTORIA

Żołnierze wyklęci (cz. II)

Czy „żołnierze wyklęci” rzeczywiście byli nieskazitelni? Czy można historycznie usprawiedliwiać zaoczne wyroki i egzekucje, przeciwstawiając im heroiczne próby walki o niepodległą Polskę?

W poprzedniej części opisaliśmy struktury powstałego po wojnie podziemia antykomunistycznego w rejonie Pabianic. Członkowie Ruchu Oporu Armii Krajowej (ROAK) z łatwością przenikali do nowotworzonych struktur aparatu państwowego, a zainstalowanie sprawnie działającej siatki wywiadowczej zajęło im niespełna pół roku.

PRZECZYTAJ CZĘŚĆ I

Warto przypomnieć, że na naszym terenie uformowały się dwa oddziały: pierwszy stacjonujący w Łodzi, o charakterze osłonowo-bojowym, dowodzony przez Włodzimierza Szustera „Gajdę” oraz drugi, stacjonujący w lasach pod Dłutowem, o charakterze partyzanckim, dowodzony przez mjra Aleksandra Arkuszyńskiego „Maja”. Od chwili zawiązania w początkach 1945 do czerwca tegoż roku przeprowadziły one tylko kilka mniej znaczących akcji z użyciem broni – głównie egzekucji na oficerach MO i członkach podziemia współpracujących z UB. Najważniejszy sprawdzian dla sprawności ROAK miał miejsce w pierwszej połowie czerwca 1945 r.

Rozpoznanie wroga

W wyniku akcji MO i UB w areszcie pabianickiego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP), mieszczącego się przy ul. Wandy Wasilewskiej (dziś ul. Gdańska), znalazło się około dziesięciu członków podziemia. Wśród zatrzymanych był m.in. Walenty Zora „Jan”, komendant obwodu inspektoratu łódzkiego AK na miasto Pabianice. Dla dowództwa ROAK oczywistym było, że więźniów należy czym prędzej odbić.

Na polecenie Adama Trybusa „Gaja” – dowódcy inspektoratu łódzkiego, przystąpiono do zbierania informacji o możliwościach obronnych PUBP w godzinach wieczornych. Włodzimierz Szuster „Gajda” wraz z Kazimierzem Nowickim „Korczakiem” (szefem siatki wywiadowczej w Pabianicach) pod koniec maja 1945 roku dokonali oględzin budynku PUBP. Pierwszemu z wymienionych Adam Trybus „Gaj” powierzył szczegółowe opracowanie planu ataku.

Na początku czerwca, dzięki działalności zainstalowanym w UB informatorom pozyskano wiadomości dotyczące stanu osobowego i ilości uzbrojenia w pabianickim urzędzie. Główne zadanie, czyli uwolnienie więźniów, miało przypaść oddziałowi pod dowództwem Szustera. Oddział Arkuszyńskiego miał tylko wspierać akcję z zewnątrz i zapewnić schronienie uwolnionym. Trudność polegała na tym, że według założeń „Gaja”, cała akcja miała przebiec bez walki i użycia broni!

Przygotowanie „legendy”

Akcja miała rozpocząć się w poddłutowskich lasach, gdzie stacjonował oddział Arkuszyńskiego. Tam obie formacje miały się połączyć i ruszyć na PUBP w Pabianicach (z grupy „łódzkiej” od czterech do pięciu osób, od Arkuszyńskiego około dwudziestu). Aby wszystko odbyło się zgodnie z planem, czyli bez użycia broni, opracowano tzw. legendę.

Według niej jeden z członków ROAK przebrany za żołnierza Armii Czerwonej miał ulec wypadkowi. Zadaniem pozostałych kolegów (także przebranych w radzieckie mundury) było przywiezienie „rannego” do pabianickiego UB. Nikogo by to nie zdziwiło, ponieważ na końcu ul. Wandy Wasilewskiej, na której znajdował się UB, stacjonowali czerwonoarmiści, a około pół kilometra dalej (u zbiegu ul. Kaplicznej i Warszawskiej) znajdował się szpital dla żołnierzy radzieckich. Obie grupy miały dostać się do Pabianic dwoma samochodami: ciężarowym i osobowym, najlepiej wojskowymi.

Taktyka „Gangu Olsena”?

Tyle mówiły plany, ale rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej. Początek akcji przebiegał pomyślnie. Dla zmylenia tropu, trzej członkowie oddziału „łódzkiego” (przebrani w mundury radzieckie) dokonali napadu na trasie z Głowna do Łodzi na wojskowego gazika. Następnie zrabowanym samochodem udali się do wsi Dmosin (pod Głownem), skąd zabrali broń i jeszcze jednego kompana. Postanowiono ominąć Łódź, kierując się na Stryków, Zgierz, Konstantynów i dopiero stamtąd dalej na Pabianice.

Kłopoty zaczęły się tuż przed Konstantynowem – w gaziku zabrakło paliwa. Poproszony o podholowanie kierowca ciężarówki zgodził się pomóc, ale tylko do granic miasta. Dbając o własne bezpieczeństwo, felernego gazika odpiął z holu… tuż przed komisariatem MO w Konstantynowie! Sytuacja zmusiła członków ROAK do szukania pomocy na komisariacie. W akcie desperacji poproszono dyżurujących milicjantów o paliwo. Ponieważ zdobywanie benzyny trwało zbyt długo, a gazik pełen uzbrojonych wojskowych wzbudzał podejrzenia, przymuszono przejeżdżającego woźnicę do wypięcia wozu, przeprzężenia konia do ich samochodu i wyciągnięcia go w bezpieczniejsze miejsce. Chłop, podobnie jak wcześniej kierowca ciężarówki, odmówił dalszej pomocy. Na szczęście znajdowali się już poza miastem.

Niestety problem z paliwem spowodował, że konspiratorów zastał mrok, a akcja musiała zostać przełożona na następny dzień. Gazika ukryto w lesie, a broń w stercie siana. Jeden z członków zespołu udał się rowerem w kierunku Dłutowa, żeby poinformować oczekujący oddział Arkuszyńskiego o kłopotach i zmianie daty akcji.

Bez jednego wystrzału

Nazajutrz (10 czerwca 1945 roku) pozostali „pasażerowie” gazika załatwili benzynę i popołudniu dotarli do Dłutowa. Tam w gotowości czekał już „Maj” ze swoim oddziałem. Ciężarówkę do transportu ludzi wypożyczono z mleczarni w Łasku. Na miejscu ucharakteryzowano podstawionego „rannego” i około godz. 18.00 grupa ruszyła w kierunku Pabianic. Wzdłuż trasy rozstawieni byli informatorzy ostrzegający o ewentualnym niebezpieczeństwie.

Pod budynek pabianickiego UB pierwszy dotarł gazik, a kilka chwil później ciężarówka z „rannym żołnierzem radzieckim”. Kiedy wartownik otworzył bramę, podbiegli do niego pozostali członkowie formacji „łódzkiej” – obezwładnili strażnika i dostali się do środka. Oddział Arkuszyńskiego osłaniał ich z zewnątrz.

Zaskoczonych funkcjonariuszy rozbrojono i zamknięto w jednym pomieszczeniu. W pośpiechu, oprócz członków podziemia, uwolniono także kilku innych skazanych. Zrabowano akta spraw prowadzonych przeciwko ROAK, maszyny do pisania i kilka sztuk broni. Cała akcja nie trwała dłużej niż 10-15 minut. W trakcie odwrotu jeden z podwładnych Arkuszyńskiego oddał w środku miasta strzał na wiwat – jedyny, jaki padł w akcji. Uwolnionych przewieziono w poddłutowskie lasy.

Atak członków ROAK na pabianicki UB, mimo wstępnych niepowodzeń, był spektakularny, a założenie jego bezkrwawego przebiegu wręcz nierealne. Wszczęte natychmiast po napadzie śledztwo nie przyniosło rezultatów, UB nie udało się ustalić sprawców. W całym kraju podobnych akcji odnotowano zaledwie kilkanaście.

Przemysław Stępień (cdn.)

O autorze – historyk, zajmuje się dziejami PRL. Napisał książkę „Pomoc duchowieństwa łódzkiego dla represjonowanych i ich rodzin w okresie stanu wojennego (1981-1983)”. Współzałożyciel Klubu Historycznego im. gen. Stefana Roweckiego „Grota”.