Premiera na portalu PabiaNICE. tv. Oto wywiad opublikowany w nieistniejącym już miesięczniku “PabiaNICE” (nr 3, grudzień 2015). Z eksprezydentem Zbigniewem Dychto porozmawialiśmy o politykierstwie, “Biedanicach”, żebraninie i braku honoru.
o politykierstwie, “Biedanicach”, żebraninie i braku honoru.„Jak masz odpowiednią legitymację, to jesteś wtykany. I nie ma znaczenia, czy jesteś wartościowy czy nie”
Niewtykalny
Zbigniew Dychto – do listopada 2014 roku prezydent Pabianic. Pełnił tę funkcję dwie kadencje. Jesienią 2006 wystartował jako kandydat niezależny, w drugiej turze pokonał kandydata PO Krzysztofa Haburę. Cztery lata później wygrał w I turze (z poparciem PO). W zeszłym roku chciał po raz trzeci wygrać wybory prezydenckie – tym razem utworzył własny komitet. Nie udało się.
Przed prezydenturą przez ćwierć wieku był dyrektorem Zespołu Szkół nr 2 w Pabianicach. W latach 1994–2002 radny miejski, zajmował m.in. stanowisko wiceprzewodniczącego RM. Ukończył szkołę podstawową w Chechle, potem Technikum Mechaniczne w Pabianicach. Studiował na Politechnice Łódzkiej, w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu oraz Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Obecnie na emeryturze.
Magdalena Hodak: Jak mam się do Pana zwracać? Panie Prezydencie, sąsiedzie?
Zbigniew Dychto: – Nie pełnię funkcji prezydenta od prawie roku. Teraz zresztą nie jest modne zwracanie się z użyciem nazwy nawet obecnie pełnionej, wysokiej funkcji. Podczas debaty wyborczej Beata Szydło nie mówiła do premier Ewy Kopacz per pani premier.
Widzę, że ma Pan duży sentyment do premier Ewy Kopacz…
– Niezależnie od tego, czy się to komu podoba czy nie, to zawsze powiem, że Ewa Kopacz jako szefowa resortu zdrowia była jedyną osobą, która pomogła nam pozyskać środki na oddłużenie szpitala. Państwo oddłużyło go z tak zwanych długów własnych, czyli z zaległości wobec ZUS, PFRON, Urzędu Skarbowego. Gros długów było jednak po stronie umów cywilnoprawnych, czyli np. wobec firmy Marka Falenty, słynnego ostatnio z powodu afery taśmowej. Jego „Electus” kupił od wierzycieli dług o wartości 6 milionów złotych, a ówczesny dyrektor szpitala podpisał umowę na jego spłatę za 32 miliony.
Wdrożenie rządowego planu B wymagało zmiany struktury organizacyjnej szpitala na spółkę ze stuprocentowym udziałem miasta. 1 listopada 2009 roku w miejsce publicznego SP ZOZ powstała właśnie taka spółka. Pacjent zatem dalej korzysta z usług medycznych finansowanych przez NFZ. Jednocześnie dostępne są również usług komercyjne.
Do kontaktu z Ewą Kopacz potrzebna była Panu Platforma Obywatelska. Jej lokalni przedstawiciele mieli do niej dojścia.
– Tak. Zacząłem współpracować z PO, aby pozyskać pieniądze na oddłużenie szpitala. Zrobiłem to z premedytacją, na zasadzie: cel uświęca środki.
Ten machiawelizm szybko odbił się Panu czkawką. Lokalni działacze PO zaczęli wchodzić Panu na głowę…
– O, tu, tu (rozmówca dotyka łysiny) mam nawet wytarte od tego ich wchodzenia na głowę. Tak. Zaczął się proces wtykania, czyli takiego politykowania w negatywnym sensie, na zasadzie: my, my, dla nas, nasi. Jak masz odpowiednią legitymację, to jesteś wtykany. I nie ma znaczenia, czy jesteś wartościowy czy nie. Jak się pozwala wtykać, to jest spokój. Ja tego spokoju nie mogłem doświadczyć podczas swojej działalności, ze względu na to, że były oczekiwania, ba, żądania, żeby pozwalać wtykać ich ludzi na ważniejsze i mniej ważne stanowiska. A że nie byłem podatny na te żądania, to się skończyło ze mną, jak się skończyło.
Chce Pan powiedzieć, że Platforma wystawiła dwóch kandydatów: oficjalnie Arkadiusza Jaksę i nieoficjalnie Grzegorza Mackiewicza, ograniczając tym ruchem Pana szansę na trzecią kadencję?
– ….. (milczy).
Opór w stosunku do wtykania kogo, najbardziej rozsierdził pabianicką PO, kierowaną przez Krzysztofa Haburę?
– Chcieli mi na przykład wetknąć pewną panią na sekretarza miasta. Moja reakcja była natychmiastowa i zdecydowana. Powiedziałem, że dopóki będę na tym stanowisku, ta pani sekretarzem miasta nie będzie! I były konsekwencje takiej mojej postawy. Były też naciski: trzeba zwolnić panią skarbnik, bo już mamy swoich, bo musimy mieć swoich na stanowiskach w radach nadzorczych. I dalej: nie wolno ruszyć mojego brata. I ten brat z MZK i jeszcze jeden taki z MOSiR-u mieli mieć głowy pod parasolem, aby im nie zmokły i nie pospadały. I była wielka obraza majestatu, kiedy zwróciłem uwagę, że w MZK i MOSiR jest coś nie tak. Chodziło zresztą o wiele innych osób. Byłem wzywany na przykład, aby dokonać zmiany prezesa szpitala, bo „mamy swojego”.
Wtykanie to skutek uboczny uwikłania się z PO, skutek bezpośredni to przejęcie długu po publicznym SP ZOZ przez miasto i zakaz inwestycji do końca 2017 roku. Grzegorz Mackiewicz, pański były zastępca, a obecnie następca, próbuje odblokować ów zakaz i ruszyć z inwestycjami. Ma być to możliwe po wyemitowaniu obligacji.
– Po pierwsze na taki manewr musi się zgodzić Ministerstwo Finansów. Jest też taka instytucja w Łodzi jak Regionalna Izba Obrachunkowa, która to czuwa nad dyscypliną finansową samorządów i jestem bardzo ciekaw, jak RIO się do tego pomysłu odniesie. Ja bym nie ryzykował, gdyż obligacje mają wyższe oprocentowanie niż pożyczki z ministerstwa, więc dług rośnie. Może być jedynie rozłożony. Jak miałem dług na tę chałupę, w której teraz siedzimy, to pierwsze co zrobiłem, to spłaciłem zobowiązanie. Mamy gminy w Polsce, gdzie zrobiono coś poza RIO i kwota zobowiązania stała się większa niż możliwości miasta.
Ale to Pabianice zostały „Biedanicami” za pańskiej kadencji…
– Jeden pan, były wysoki urzędnik, a obecnie emeryt, chodził i opowiadał, że dochód na mieszkańca jest bardzo mały, że jesteśmy na samym końcu w rankingu miast odnośnie dochodów budżetu na jednego mieszkańca. W 2012 roku byliśmy bodajże na drugim miejscu od końca. Przypomnę – miasto przejęło szpitalny dług i dlatego tak się stało. Natomiast z rankingu Pisma Samorządu Terytorialnego „Wspólnota” za 2014 rok wynika, że byliśmy już znacznie wyżej, ponad ostatnią sześćdziesiątką od końca! Sytuacja zatem zaczęła się poprawiać i to znacznie, jeszcze za moich rządów. Już wtedy nie byliśmy „Biedanicami”. Postanowiłem powalczyć o trzecią kadencję, bo chciałem zakończyć, co zacząłem i zostawić miasto bez zobowiązań. Tymczasem obligacje sprawią, że dług będzie narastał.
Trzyma Pan choć trochę kciuki za prezydenta Grzegorza Mackiewicza?
– Nie mogę, bo mi się coś z palcami porobiło (Zbigniew Dychto uważnie przygląda się dłoniom i próbuje je zaciskać).
Kciuki nie zacisną się nawet za słynne 58,5 miliona złotych, które ponoć załatwił?
– Przed wyborami samorządowymi pan Mackiewicz mówił, że on te 58,5 miliona załatwił. Ostatnio, przed wyborami parlamentarnymi, tym samym chwalił się marszałek Witold Stępień – jako kandydat do sejmu. Niedawno też starosta Krzysztof Habura. Dużo w tym wszystkim pychy. Tego: ja! ja! ja! Tymczasem sukces będzie, jak te pieniądze rzeczywiście dostaniemy i zostaną wydane. A kto weźmie odpowiedzialność, jeśli do tego nie dojdzie? Za złe przygotowanie się do projektu? Oby tak nie było.
Wypomniał Pan pychę. Jakie jeszcze, powiedzmy – ludzkie słabości, działają Panu na nerwy?
– Żebranina, brak honoru – czyli wykorzystywanie funkcji do załatwiania różnych spraw.
Na przykład?
– Jeden z radnych Platformy Obywatelskiej występował, aby zlikwidować fotoradar. Dlaczego? Bo razem z rodziną natłukli 9 mandatów. Kiedy próbował uniknąć płacenia, powiedziałem „nie”. Poszedł do komendanta Andrzeja Wojkowskiego. Potem dostał kolejne trzy mandaty. Inny radny wyrzucał śmieci za szpitalem i został dwukrotnie ukarany mandatem. Za takie postępowanie komendant zapłacił niedawno cenę. Został zwolniony.
Żenujące też były sytuacje, kiedy niektóre osoby prosiły mnie o zwolnienie z opłat parkingowych. I były to osoby majętne. Przychodziły i mówiły: załatw bilet do parkowania taki, aby stać i nie płacić. A ja nie byłem od tego, aby coś załatwiać. Swojego czasu wprowadzono opłatę parkingową. Do pracy jeździłem sam, nikt mnie nie woził. Płaciłem co miesiąc 110 złotych, a przecież mogłem robić różne sztuczki, aby tego uniknąć – pchać się na podwórko albo koło centrum handlowego.
Ale Pan też żebrał…
– Cooo?! Nie nazwałbym tego żebraniną. Domagałem się pieniędzy, które od powiatu należą się miastu, inaczej chciałem im dać do spłaty część miejskiego długu. Przez kilka lat szpital był powiatowy, wtedy też narosło zadłużenie. Zobowiązania wynoszą około 11 mln złotych. Sprawa trafiła do sądu i tam utknęła. Proszę sobie wyobrazić, że żaden z radnych powiatowych, zatrudnionych w jednostkach miejskich na eksponowanych stanowiskach, nie pomógł w tych moich staraniach. Były to osoby ze ZWiK, ZEC, MZK czy podległych miastu szkół. Zadałem im pytanie, chciałem, by trafiło do ich sumienia: Coście zrobili da miasta? Dlaczego nie interweniowaliście? Nie odpowiedzieli. I pytałem się i pytam przewodniczącego Rady Powiatu i prezesa miejskiej ciepłowni Floriana Wlaźlaka: skąd Pan bierzesz pieniądze na swoją pensję?!
A ja pytam czy kocha Pan to miasto?
– Tak. Kocham to miasto bardziej jako zbiorowisko ludzi, a nie w sensie przestrzennym. Nie możemy powiedzieć, że pabianiczanie są niedobrzy, bo to tak samo jakbyśmy powiedzieli, że policja jest be czy nauczyciele do luftu. To nie tak. Są osoby mające imię i nazwisko, indywidualne postaci, z którymi nie szło się porozumieć.
Przykro mi bardzo, że nie potrafimy się skonsolidować, zebrać np. przed 25 października i powiedzieć: mamy dwóch, trzech gigantów do sejmu i wszyscy pójdziemy za nimi. Tymczasem głosy zostały rozdrobnione, rozrzucone. Przed wyborami na rynku więcej było osób z ulotkami niż kupujących i sprzedających kartofle. Zawiniła zazdrość, granie na siebie, awanturnictwo.
Ma Pan żal, że nie otrzymał propozycji ubiegania się o fotel senatora?
– Nie! W nosie mam mandat senatora. W naszym okręgu były tylko trzy kandydatury, w tym raptem jedna z Pabianic. Dodatkowo PO znalazła się na równi pochyłej. Wybór Macieja Łuczaka był dość oczywisty. Należy pamiętać, że senat ma znacznie mniejsze uprawnienia. Nie bez przyczyny nazywany jest izbą refleksji. Brak posła z Pabianic to niewykorzystana szansa. Szkoda, że nie potrafiliśmy się dogadać.
Videozapowiedź wywiadu:
Numer “PabiaNICE” z wywiadem do pobrania TUTAJ