HISTORIA

Kinoteatr Mazur (ex Luna) – woń historii, woń przygody

Ścisłe centrum miasta. Gwar, hałas, dziesiątki samochodów, autobusy. Każdy beznamiętnie pędzi w swoją stronę mijając kolejne witryny sklepowe, bramy kamienic, zaparkowane pojazdy. Gdzieś tam znajdują się zdewastowane drewniane wrota z powybijanymi szybami, zza których bije specyficzna woń wilgoci. Woń historii. Woń przygody.

Nad drzwiami mieści się zardzewiały, szpecący napis „MAZUR”…

Ostatni seans

Początek temu miejscu dał Eduard Julius Vortheil. Był to Holender urodzony w Prusach Wschodnich, który jako pierwszy założył kino w Rosji. W 1906 roku otworzył kinoteatr w Łodzi, a później w 1913 w spółce z Rudolfem Maśnickim w Pabianicach. Miejsce to nazwano „Luna”.

Od 1920 roku kinem zarządzał Maśnicki, mieszkający w drewnianym domu zlokalizowanym tuż za kinem przy dzisiejszej ulicy św. Rocha. Vortheila w 1927 roku pochowano na pabianickim cmentarzu ewangelickim. Kino wciąż funkcjonowało wyświetlając filmy i wystawiając sztuki teatralne. Stanu tego nie przerwał nawet wybuch II wojny światowej, gdy władzę nad kinem przejęli Niemcy.

Po wojnie na krótki okres budowlę przekazano właścicielom – rodzinie Maśnickich. Rychło jednak obiekt został wywłaszczony przez ówczesną władzę. Kino zyskało nową nazwę – „Mazur”. Stan ten trwał aż do rozpadu minionego ustroju w 1989 roku, kiedy to w „Mazurze” wyświetlono ostatni film.

Tyle zostało z marzeń…

Pod koniec 1991 roku na krótki czas “Mazura” reaktywowano przez prywatnego dzierżawcę. Działalność ta nie trwała jednak długo. Później przez moment urządzano tutaj dyskotekę…

Kompleks przeszedł na własność spółki „Helios”, która zapowiadała, że kino zostanie uruchomione. Tak się jednak nie stało. Za zarządu „Heliosa” z pomieszczeń wywieziono wyposażenie, a później… w połowie lat 90. „wydmuszkę” zwrócono prawowitym właścicielom. Obiekt nie nadawał się do dalszej eksploatacji. Wnętrze było zawilgocone, dach dziurawy, a sprzęt i meble zostały rozgrabione.

Nieżyjąca już właścicielka, pani Stefania, do końca marzyła o tym, aby obiekt pełnił rolę, do której został stworzony – by w jego wnętrzu zadomowiła się kultura. W obliczu opłat, jakimi obarczony był rozległy teren „Mazura”, w 2006 roku podjęta została decyzja o sprzedaży obiektu. Teren, wraz z przyległym budynkiem mieszkalnym – drewniakiem właścicieli – trafił w nowe ręce.

W maju 2011 roku drewniak spłonął, a w następstwie został wyburzony. W budynku kina zawaliła się część poczekalni i klatka schodowa, a destrukcja głównej sali jest już tylko kwestią miesięcy…

Zapomniana kasa biletowa

Naszą wyprawę do kina zaczynam od zaplecza. Mijam zarośnięte resztki dawnego domu właścicieli i zmierzam wzdłuż ceglanej ściany do blaszanych drzwi, które ktoś nieudolnie próbował zablokować drewnianymi balami. Znajduję się w północnym korytarzu. Od razu w oczy rzuca się piec kaflowy, zerwana boazeria i względna czystość – zwiedzając opuszczone miejsca przywykłem do dalece idącego poziomu zdewastowania, a kino było wszakże nieczynne od 1993 roku!

Po lewej stronie mieszczą się drzwi do małego pomieszczenia. Podążam korytarzem mijając wejścia do sali kinowej. Trafiam do zawalonej klatki schodowej, którą (na razie) ignoruję. Przeciskam się przez wąskie pomieszczenie techniczne i ląduję w głównym holu. Przede mną rozpościera się niewielka przestrzeń ze zdewastowaną kasą biletową i szeregiem głównych drzwi prowadzących bezpośrednio na ulicę św. Jana.

Dalej wejść się nie da – południowa część stanowiąca niegdyś poczekalnię uległa zawaleniu. Spomiędzy gruzów i desek jakby na ironię wystają wciąż wiszące na ścianach lampy sygnalizacyjne…

Mistrzowska akustyka

Wracam do północnego korytarza i wchodzę do sali kinowej. Zerkając wysoko w górę, ku wybitnie dziurawemu sklepieniu. czuję niepokój. Do nozdrzy wpływa specyficzny, wilgotny zapach. Na pochyłej posadzce widoczne są elementy mocowania foteli. W narożnikach i po bokach mieści się wiele pieców kaflowych.

W końcu pomieszczenia wzrok absorbuje drewniana scena i płócienny ekran, który – choć przybrudzony – wciąż tkwi na swoim miejscu. Wnętrze sali cechuje się nienaganną akustyką – błyskawicznie ucichły wszelkie odgłosy zewnętrzne, pozostał tylko dźwięk stąpania po zabrudzonym podłożu, szelest wiatru hulający gdzieś nad głowami i odgłos kropli rozbijanych o wątpliwy dach. Po ścianach, niczym wodospad, cieknie woda.

Omijając zawaloną część poczekalni trafiam do jej ocalałego fragmentu. W ścianie mieści się nisza, w której niegdyś na postumencie stała rzeźbiona figura. Po prawej stronie widnieje okienko bufetu, wewnątrz którego wciąż wegetują resztki mebli. Dalej są już tylko toalety, tylne wyjście i dwie pary schodów.

W świetle jupiterów

Wchodzę pierwszymi. Stąpając drewnianymi, zakręconymi schodami ku górze trafiam w końcu do niewielkich pomieszczeń, gdzie mieści się kolejny piec kaflowy. Zapewne niegdyś była tutaj garderoba. Wracam do drugich schodów, które wyniosły mnie prosto za kulisy, gdzie roi się od resztek rekwizytów, świetlnych napisów i poduszek foteli kinowych.

W skrajnej części leży potężna obudowa jupiterów. Wychodzę na dziurawą powierzchnię sceny. Zerkam z góry na zdewastowaną salę. Za plecami rozciąga się potężny ekran, zaś nad wszystkim wisi szereg metalowych lamp, które dawały blask aktorom odgrywającym w tym miejscu role.

Powracam do zawalonej klatki schodowej, którą minąłem na samym początku wizyty w „Mazurze”. Z trudem omijam leżące na kręconych schodach deski i wspinam się ku górze. Przy niewielkim schowku leży kilka butelek po archaicznym alkoholu i oranżadzie.

Po drugiej stronie wygrzebuję z kurzu plakat filmowy. Na zmurszałych, zawilgoconych strzępach odszyfrowuję tytuł – „Niewinni Czarodzieje”. Niżej widnieje informacja, że jest to dzieło Andrzeja Wajdy. Film nakręcono w 1960 roku. Jego papierowy zwiastun wciąż zalega w murach „Mazura” (zdjęcie obok).

Inny wymiar

Następne pomieszczenie było sercem kina. Kabina projektorów – w ścianie mieści się sześć zasuwanych otworów przez które na odległy ekran wypuszczano wiązkę z urządzeń. Wokół można dostrzec pozostałości po przełącznikach i szczątki oświetlenia. Grzebiąc w zakurzonej podłodze znajduję resztki starych dokumentów a nawet… elementy taśm filmowych!

Przed kabiną projektorów mieściły się jeszcze jedne schody, którymi zawędrowałem na najwyższą kondygnację kina zyskując przy tym możliwość zerknięcia na nadwątlone poddasze o arcyciekawej, kratownicowej konstrukcji oraz regały, na których znajdują się zapasowe klosze lamp.

Zerkam nieśmiało przez brudne okno na dół, na tętniącą życiem ulicę św. Jana. Dziesiątki istnień ludzkich przesuwają się na dole bez świadomości, że kilka metrów dalej istnieje inny wymiar rzeczywistości…

Ostrożnie opuszczam „Mazura”. Przypominam sobie marzenia właścicielki o tym, by miejsce to wciąż pełniło rolę kulturalną. Gdzieś w oku kręci się łza. Świat jest niesprawiedliwy – myślę sobie. Z drugiej jednak strony piękne jest to, że końcowej destrukcji obiektów nie dokonali tyle ludzie, co… sam czas. Odpadające pod wpływem wilgoci tynki, omszałe szyby, zawalające się metr po metrze stropy. Natura jest bezlitosna.

W pełni świadomy tego, że właśnie zaznałem ostatniego seansu w tym miejscu – seansu, w którym sam grałem główną rolę, obcieram łzę i wychodzę do codzienności.

Michał Kłosowski
(Fot. Arkadiusz Kaźmierczak)

2 komentarze do “Kinoteatr Mazur (ex Luna) – woń historii, woń przygody

  1. Szkoda tego kina, miało duży ekran, większy niż w Robotniku i było ładniejsze.

    1. Szkoda kina… No cóż? Nic nie trwa wiecznie. Chodziłam prawie na każdą premierę filmów do Mazura. Z tego okresu filmów, mogę wymienić wiele, wiele nazwisk aktorów , tytuły filmów itp. Byłam kinomanką ! Zawsze miałam pieniądze na film od Rodziców… Tyle wspomnień…. Dobrych wspomnień. Szkoda kina. Szkoda… Pozdrawiam . :)

Comments are closed.