HISTORIA

Przedwojenne Pabianice: „Zbrodniczy szwagier” z Dobronia

Od słowa do słowa i… pęknięta czaszka.

Dwaj szwagrowie, Bronisław Choiński i Wincenty Czekalski, posiadali w Dobroniu duże i dobrze zarządzane gospodarstwa rolne. Prócz łączących ich więzi rodzinnych, rzeczą wspólną było również sąsiedztwo.

Mieszkanie „przez płot” dla obu gospodarzy naznaczone było ciągłą walką i niesnaskami, które powodowały coraz większą frustrację. Od wielu lat ich kontakty opierały się na ciągłych kłótniach o każdą drobnostkę. Zamiast dopomagać sobie i w zgodzie rozwijać swoje majątki, „[…] szwagrowie kłócili się […] podejrzewając jeden drugiego o kradzieże, umyślne niszczenie zasiewów itd.”.

Jak można się domyślić, do eskalacji mógł doprowadzić dowolny zbieg okoliczności. Iskrą, która „podpaliła beczkę prochu”, stał się przypadkowy pożar zabudowy Choińskiego. Mieszkańcy wsi, widząc rodzącą się pożogę, czym prędzej rzucili się do tłumienia żywiołu. Szybka reakcja i dobrze przeprowadzona akcja gaśnicza sąsiadów uratowała poszkodowanego, jego rodzinę i majątek.

Niedługo po tym na miejsce przybyła grupa dochodzeniowa, której werdykt nie pozostawiał wątpliwości. Pożar był wynikiem wadliwej budowy komina. Niestety Choiński nie miał chęci przyjąć do wiadomości słów biegłych. Ukuł w międzyczasie własną teorię i całą winą obciążył swego szwagra. Mimo starań i rzeczowych wyjaśnień, nikt ani nic nie było wstanie zmienić zacietrzewienia Bronisława.

Kilka dni po pożarze Choiński złożył niespodziewaną wizytę Czekalskiemu. Od progu rozpoczęła się utarczka słowna:

„-  Czy ty myślisz – oświadczył mu – że ja nie wiem, że to była twoja robota? Przede mną nic nie potrafisz utaić. Ja wszystko widzę i potrafię się mścić. Teraz na mnie przyjdzie kolej…

– Tobie się już zupełnie w głowie przewróciło – odparł mu szwagier. – Jeżeli nie cofniesz tych słów, pójdę na policję i powiem o twoich groźbach”.

Awantura zaczęła z minuty na minutę przybierać coraz większy rozmiar. Obie strony konfliktu silnie obstawały przy swoich racjach i nic nie było już w stanie zapobiec nadchodzącej bójce. Choiński wprost obiecywał szwagrowi wyrafinowaną zemstę, która byłaby odpowiednią karą lub formą zadośćuczynienia za wszelkie zło.

Czekalski miał dość bezsensownej kłótni i odczuwał silne wzburzenie – chciał udać się do najbliższego posterunku policji i złożyć zawiadomienie o groźbach pod jego adresem. „Choiński nie pozwolił mu jednak wyjść z mieszkania. Przy drzwiach, pomiędzy szwagrami wynikła zajadła bójka, w czasie której Choiński uderzył Czekalskiego w głowę kłonicą” [część wozu konnego – przyp. red.].

Zadany cios od razu pozbawił poszkodowanego przytomności. Świadkowie tego zdarzenia posłali po lekarza, który  po przybyciu udzielił natychmiastowej pomocy ofierze zajścia. Po opatrzeniu ran Czekalski został odwieziony do szpitala, gdzie spędził kilka miesięcy – domyślić się można jedynie, że ledwo uniknął śmierci kończąc na swoje „szczęście” z pękniętą czaszką.

Wzburzonego winowajcę prędko aresztowano i przedstawiono mu akt oskarżenia. Sprawca „[…] stanął [w dniu 14.01.1930 r. – przyp. autor] […] przed sądem okręgowym, który po rozważeniu sprawy skazał go na rok więzienia”.

źródło: “Express Wieczorny Ilustrowany”, nr 15, 15.01.1930, s. 3.

oprac. Maciej Zbigniew Jaśniewski