Nazwijmy go Ryszard. Kontrolerem w MZK jest 9 lat. Chętnie zgodził się na rozmowę o swoim zajęciu. Z uwagi na wysokie prawdopodobieństwo hejtu uzgodniliśmy, że wystąpi anonimowo. Bo za tzw. kanarami nikt za bardzo nie przepada…
Ryszard zdobył wykształcenie zawodowe w naszym “Elektryku”. Na wstępie zaznaczył, że sprawdzanie biletów to dla niego tylko praca dodatkowa, którą podjął pod koniec 2012 roku. Miejski Zakład Komunikacji zrezygnował z usług firmy zewnętrznej i uruchomił specjalną 6-osobową komórkę kontrolerską w zakładzie. Wcześniej Ryszard, od 1985 roku, przez 30 lat był kierowcą (dawniej w MPK). Potem – dyspozytorem, obecnie pracuje na stanowisku referenta w dziale eksploatacji.
– W MZK nie ma nikogo na etacie kontrolera – tak jak w Łodzi. To tylko nasza dodatkowa praca – mówi. – Powstanie komórki kontrolerów w MZK między innymi było związane z trudnościami finansowymi. Chodziło o to, aby więcej pieniędzy wpływało do zakładu. Jako byli kierowcy mamy bardzo dobre rozeznanie, gdzie i kiedy jeżdżą osoby, które nie kasują biletów. Jesteśmy w stanie rozróżnić osobę, która faktycznie się zagapiła od takiej, która kombinuje, czyli po prostu przykładowo siedzi z biletem i widząc nas na przystanku wstaje i po prostu kasuje.
Jak się tłumaczą gapowicze?
– Rzadko to jest gapowicz z nazwy, tj. osoba rozkojarzona. Zdecydowana większość nie kasuje biletów z premedytacją. Jak się tłumaczą? Na przykład: wsiadłem/wsiadłam na poprzednim przystanku i jeszcze nie zdążyłam skasować albo się zagapiłam, albo się zagadałam.
Czasami odpuszczacie?
Z reguły małym dzieciom. Takim powyżej 4 roku życia, bo najmłodsze jeżdżą darmo. Pouczamy, że następnym razem nie będziemy tacy mili, więc musi skasować bilet i żeby o tym pamiętała, pamiętał. Dzieci bywają roztrzepane. Każda sytuacja jest jednak analizowana indywidualnie.
Niedawno mama 10 – latka wszczęła alarm, bo dziecko zostało przez Was ukarane tzw. mandatem – opłatą dodatkową. Prezes MZK tłumaczył, że akurat ten chłopiec zasłużył na surowe potraktowanie, popełnił wykroczenie, wątpliwości co do zagapienia się rozwiało nagranie monitoringu. Podczas dyskusji pod postem pojawiło się pytanie, czy można karać dzieci.
-Możemy wystawiać mandat i to robimy, a właściwie to zobowiązujemy do uiszczenia tylko opłaty dodatkową na dziecko na podstawie danych z legitymacji. W uwagach dopisujemy podanego przez dziecko opiekuna czy rodzica. Wiadomo, że opiekun musi się tym zająć. Jeśli opłata nie wpłynie, wezwanie do zapłaty wysyłane jest na nazwisko opiekuna.
Jeżeli dziecko nie ma biletu i legitymacji, co robicie?
– Wtedy wzywamy policję i ona ustala opiekuna, z reguły się z nim kontaktuje i oni nam przekazują dane do wypisania opłaty dodatkowej. Takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko. Chciałbym przy okazji przypomnieć, że jednostrefowa migawka na 30 dni dla ucznia to raptem 21 zł (musi mieć Kartę Pabianiczanina), Z kolei bilet 40- minutowy 75 groszy (także w przypadku posiadania KP).
Po braku reakcji na wezwania sprawy zatwardziałych gapowiczów trafiają do sądów…
-Tak, ale takimi sprawami zajmuje się już firma windykacyjna. Działa zresztą bardzo sprawnie.
Jakie macie premie od gapowicza?
– 50% opłaty dodatkowej. Oczywiście suma wpłaty jest dzielona na nas wszystkich. Jeśli ktoś wpłaci w ciągu 7 dni, to 105 zł, a nie pełna kwotę 300. Wtedy mamy mniej.
Generalnie ktoś, kto nie skasuje biletów działa ewidentnie na Waszą korzyść…
–Przede wszystkim na własną niekorzyść i niekorzyść nas wszystkich. Komunikacja wszędzie na świecie kosztuje naprawdę spore pieniądze i gdyby bilety miały pokryć jej koszt to na pewno nie byłyby w tej cenie, i tak miasto dokłada do komunikacji zawsze dużo. Oczywiście wiemy, że są miasta, gdzie jeździ się za darmo, ale to są naprawdę bogate samorządy, które po prostu na to stać. Uważam, że w Pabianicach mamy tak dużo ulg, które wykorzystują pabianiczanie, że nie mamy co narzekać na wysokość cen biletów. A jeżeli ma ktoś kartę pabianiczanina i dowód rejestracyjny na siebie to jedzie za darmo.
Pod postem o karze dla 10-latka pojawiło się sporo hejtu. Zostaliście miedzy innymi nazwani degeneratami. Przy tym określenie “kanar”, którego nie lubicie, to pieszczota…
-“Kanar” to pozostałość z dawnych lat, kiedy to na czapkach kontroler miał żółty pas i tak to zostało. Zajmowanie się sprawdzaniem biletów na pewno chwały wśród ludzi nie przynosi. Jest to związane z zaszłościami. W komunikacji miejskiej nigdy nie odnoszono się pozytywny sposób do kontrolera. Tak jest do dziś. W mieście jesteśmy rozpoznawalni, dlatego nie chodzimy po barach. Wiadomo, alkohol wzmaga agresję. Cały czas ją odczuwamy. I to czasami bardzo boleśnie. Kolega stracił dwa przednie zęby.
O jakich zaszłościach Pan mówi?
Niestety, w latach 80. na kontrolerów brano kogo się da i byli to ludzie rzeczywiście z tak zwanego marginesu, chociaż nie można generalizować tematu, bo większość to byli normalni ludzie, ale trafiały się czarne owce. Zrozumiałe jest jednocześnie, że na kontrolera w PKS czy konduktora patrzy się lepiej, ponieważ kontrola biletów w PKS czy PKP jest bardziej nieuchronna. A w tramwajach czy MZK tak nie jest. Krótkie przystanki sprawiają, że pasażerowie kombinują, bo może się uda…
Zdarzają się przejawy sympatii?
Owszem. Z racji tego, że długo kontrolujemy znamy mnóstwo pasażerów, którzy jeżdżą systematycznie naszymi autobusami. Po prostu witamy się, uśmiechamy sprawdzamy. I jedni drugim życzą miłego dnia.
Rozmawiała Magdalena Hodak