Prezydent Grzegorz Mackiewicz nie musi się martwić opozycyjną większością radnych. Kohabitacja nie trwała długo – dość szybko rozbił obóz Prawa i Sprawiedliwości. Z 14 rąk zostało im 9. Proprezydenccy radni ostatnio nawet oszczędzili Jarosława Lesmana, nie biorąc udziału w głosowaniu w sprawie wygaszenia jego mandatu. Jak Piłat umyli ręce i decyzję zostawili sumieniom PiS.
Jak do tego wszystkiego doszło? Otóż Mackiewicz, niczym gepard, zaczaił się na stado antylop przy wodopoju (w tym wypadku przy korycie). Jak przystało na wytrawnego łowcę, atak zaczął od najsłabszych sztuk. Najpierw na stronę prezydenta przeszedł Robert Dudkiewicz. Wkrótce wyszło na jaw, że sprzedał się za posadę dietetyka w domu dziecka.
Następnie wykorzystano próżność i parcie na stanowiska Bożenny Kozłowskiej oraz pazerę Andrzeja Żeligowskiego. To zakręcona historia, która ciągnęła się jak opera mydlana. W końcu Kozłowska sama opuściła szeregi PiS (Łuczak i Matuszewski działali nieudolnie z jej wykluczeniem), a Żeligowski został przytulony do Rady Nadzorczej Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Łęczycy.
O kasę chodziło również Iwonie Marczak – w zamian za posłuszeństwo, w szpitalu zatrudniono jej męża Adama. Nawet stworzono dla niego osobny dział, by mógł otrzymywać kierowniczą pensję. Dowodzi 1 osobą (słownie: jedną). Zatrudnienie w PCM znalazł też syn. Najzabawniejsze jest to, że rodzina Marczaków robi większą karierę naukową w mojej pracy magisterskiej, niż w rzeczywistości.
Z kolei Sławomira Szczesia załatwił „kret z SDH”. Chodzi o anonimowy donos, który doprowadził do wygaszenia mandatu (po wyborze na radnego nie zrzekł się funkcji prezesa pabianickiego oddziału PTTK, a działalność gospodarczą prowadził na mieniu gminy). Potem przegrał w wyborach uzupełniających.
Well played, Panie prezydencie! W taki właśnie sposób 14 mandatów stopniało do 9, a układ sił w Radzie Miejskiej zmienił się o 180 stopni. Opowiem Wam bajkę o długopisie: długo PiS nie rządził.
Oby też tak było w całej Polsce. Bo rządzić to trzeba umieć. Trzeba mieć doświadczone i wykształcone kadry.
A tu co? Krawiec, świniopas, archiwista, pies i kilka świń. Jak u Orwella….
Siedzi INŻYNIER przez całe ranki i z polecenia tworzy czytanki.
Choć ma płacone z państwowej kasy to nikt go jeszcze nie widział w pracy.
Wiecznie spocony, za karierą goni, spełniając marzenia stał się młotkiem w dłoni.
Chlebodawca to ojciec urząd to matka, więc wiernie jak Azor będzie skakał do gardła.
Zapomniał jednak nasz chłopaczyna, że wyżej nie podskoczy bo go łańcuch trzyma.
I choć myśli o sobie, że jest lew salonowy to zwykły z niego stróż podwórkowy.
Znaczy Kozłowska lepsza od Łuczaka i Matuszewskiego.
Co bardziej normalni powoli wypisują się z sekty smoleńskiej. To tendencja w całym kraju.