-
20- letni Marcin Jary, syn niespodziewanie zmarłej dyrektor Szkoły Podstawowej w Mogilnie Dużym, na swoim profilu FB opublikował poruszający post.
-
Pisze, że dostała ataku serca, a wynik na covid był ujemny, prosząc jednocześnie o nierozsiewanie plotek.
-
Wspomina mamę, a także opisuje jej ostatnie chwile.
Niżej wspomnienie:
Byłem jej “wyczekanym, wymarzonym skarbem”
Większość osób znała ją jako “Panią Dyrektor” – z zamiłowania nauczycielkę j. niemieckiego. Już podczas porodu dałem jej w kość, ale – jak to zawsze mówiła – byłem jej “wyczekanym, wymarzonym skarbem”. Zawsze się o mnie troszczyła, dbała o to żebym miał wszystko, martwiła się o mnie, kiedy mi coś dolegało, spała kilka nocy na krzesłach, kiedy trafiłem 13 lat temu do szpitala po upadku z wysokości, żeby być tylko przy mnie, jechała z Łodzi, żeby odebrać mnie z dworca i zawieźć do szpitala, kiedy wbił mi się odprysk młotka w rękę, bała się o mnie zawsze, kiedy wyjeżdżałem na akcje ratownicze, musiałem zawsze jej napisać, że wszystko ze mną ok i zaraz wracam do domu, dzwoniła, kiedy długo nie wracałem do domu, mówiła żebym się ciepło ubrał. Niektórzy nazwą to nadopiekuńczością, ja to jednak nazywam wielką miłością.
Ten zapach suszonych grzybków będę pamiętać zawsze
Była również oddana swojej pracy. Jako dyrektor wszystkie sprawy musiała mieć załatwione na tip top. Nieraz wracała do domu ze szkoły po godzinie 18.00, 20.00 i pracowała jeszcze do późnych godzin w domu. Zawsze była energiczna, uśmiechnięta, każdemu pomagała tylko jak może nawet z najdrobniejsza rzeczą. Nauczyciele zawsze mogli na nią liczyć, porozmawiać, poplotkować… Miała wspaniałe podejście do dzieci. Miło było słyszeć od byłych uczniów mamy, jak miło ją wspominają. Kochała również kwiaty, robiła piękne bukiety. Żeby się odstresować w okresie jesiennym, zawsze po szkole w drodze do domu stawała w pobliskim lesie i zbierała grzybki, po czym wieczorem odbywało się ich suszenie. Ten zapach suszonych grzybków będę pamiętać zawsze. No i zwierzęta. Koty, które słyszały dźwięk silnika na początku ulicy i już zlatywały się z różnych zakątków i witały ją wiedząc, że zaraz dostaną coś od swojej pańci.
Aż tu nagle, w ciągu kilku godzin, mój świat się zawalił…
W poniedziałek rano mama gorzej się poczuła i straciła na chwilę przytomność. Wezwaliśmy karetkę. Dyspozytor ZRM olewającym tonem przyjął moje zgłoszenie. Mama zaczęła się dusić… Nie myśląc wykręciłem numer 998. Odebrał mój sąsiad. Bez wahania wysłał do mnie zastęp od siebie z jednostki i postawił na nogi kolegów z mojej OSP. Po przyjeździe kolegów którzy przyjechali w 5 minut podaliśmy mamie tlen. Trochę jej ulżyło. Saturacja 99%. Po 30 minutach przyjechał zespół ZRM, który na wstępie zapytał “Po co tu ta straż”. Twierdzili, że mieli wolny zespół. Zapytałem później ratownika, to dlaczego jechaliście tak długo. Nic nie odpowiedział… Ratownicy nie chcieli początkowo zabrać mojej mamy do szpitala. Twierdzili, że to na tle nerwicowym i kazali jej wyregulować oddech i usiąść… Po pół godzinie obserwacji stwierdzili w końcu, że zabiorą mamę do szpitala. Po przyjęciu na SOR mama się zatrzymała. Lekarze reanimowali ją przez prawie godzinę. Niestety mama odeszła…
Chciałbym podziękować, mając taką możliwość dyspozytorowi PSK Pabianice, chłopakom z JRG Pabianice i kolegom z OSP, którzy rzucili wszystko i przyjechali ratować moją mamę. Wiem, że zrobili wszystko, co w ich mocy.
Teraz została mi tylko po niej obrączka, wisiorek i różaniec…

Na zawsze pozostaniesz w naszych sercach, wesoła i uśmiechnięta tak, jak na tym zdjęciu. Wiem, że pewnie nadal czuwasz nade mną i jesteś przy mnie…
Marcin Jary
[P.S. Dochodzą mnie słuchy, że mama zmarła na wirusa. Jest to nieprawda i prosiłbym o nierozpowiadanie plotek… Dostała ataku serca (wynik na covid był UJEMNY)]